Czy probiotyki są pożyteczne?
Wszystko zależy od tego, co nazwiemy probiotykami.
Jeśli pozostaniemy przy definicji słownikowej („kultura bakterii lub drożdży pozytywnie oddziałująca na organizm człowieka poprzez działalność w przewodzie pokarmowym”) to odpowiedź będzie jednoznacznie pozytywna. Bo wtedy probiotykami będziemy określać tę część naszego mikrobiomu, która oddziałuje pozytywnie na nasz organizm, ba! warunkuje jego prawidłowe działanie.
Pokarmy probiotyczne, czyli zawierające pożyteczne mikroorganizmy, spożywano od zarania dziejów. W starożytnym Egipcie pito pewien rodzaj kwaśnego mleka, a fermentowane napoje mleczne znane były w dawnych Indiach. Nawet w biblijnej Księdze Rodzaju czytamy w niektórych przekładach, że Abraham ugościł trzech aniołów m.in. „zsiadłym mlekiem”.
W opracowaniu „Probiotyki – historia i mechanizmy działania” czytamy: „Hipokrates, Avicenna, Galen i inni przypisywali kwaśnemu mleku właściwości lecznicze w chorobach żołądka, jelit, a także działanie przeciw arteriosklerozie. Znane jest stare hinduskie przysłowie: ,pij mleko kwaśne, a będziesz długo żył’. Starożytni lekarze Bliskiego i Środkowego Wschodu przepisywali jogurt lub inne fermentowane produkty mleczne w leczeniu chorób żołądka, jelit, wątroby i dla stymulacji apetytu”.(1)
W nie tak odległych czasach kupowaliśmy mleko, które samoczynnie się zsiadało i z którego można było w domu zrobić twaróg, a serwatkę wypić. Kisiło się ogórki, kapustę i buraki (w niektórych domach robi się to po dziś dzień). Wszystkie te produkty po przejściu procesu fermentacji zawierają mnóstwo pożytecznych bakterii (i to nie jeden, ale kilka szczepów), a oprócz nich wiele witamin, enzymów i innych zdrowych składników, będących efektem metabolizmu tych mikroorganizmów (bo jak już wiemy, to właśnie ich „odchody” są dla nas tak cenne).
I tak rozumiane, naturalne probiotyki są rzecz jasna bardzo pożyteczne. W erze nowożytnej zaczęto się nimi interesować już na przełomie XIX i XX wieku. Ich dobroczynnym wpływem na organizm ludzki zajmował się m.in. rosyjski biolog Ilia Miecznikow. Zaobserwował, że wśród ówczesnych bułgarskich wieśniaków było zdumiewająco dużo stulatków. Postawił tezę, iż żyli dłużej, bo w ich codziennej diecie poczesne miejsce zajmował jogurt.
W roku 1905 młody naukowiec bułgarski Stamen Grigorov odkrył w jogurcie bałkańskim bakterię kwasu mlekowego. Kształtem przypominała pałeczkę i z czasem nazwano ją lasecznikiem bułgarskim, choć dziś częściej używa się łacińskiej nazwy Lactobacillus bulgaricus (lactus to po łacinie „mleko”, a bacillus to „laseczka” albo „bakcyl”).(2)
Miecznikow wiązał duże nadzieję z tym „bakcylem mlecznym”. W roku 1907 pisał: „Poprzez zmianę nieznanej populacji bakterii w przewodzie pokarmowym na populację znaną, istnieje możliwość uniknięcia wielu objawów wieku starczego i prawdopodobieństwo istotnego przedłużenia życia człowieka”.(3) Za badania nad odpornością Miecznikow otrzymał w 1908 roku Nagrodę Nobla.
Niestety, prace nad zaprzęgnięciem pożytecznych mikrobów do poprawy zdrowia zarzucono, gdyż mniej więcej w tym samym czasie zaczęto zwalczać choroby za pomocą syntetycznych związków chemicznych, które w następnych latach miały stać się podstawą farmaceutyki i skutecznie wyparły wszelkie naturalne metody leczenia.
Dopiero pod koniec XX wieku, kiedy odkryto „zapomniany narząd”, czyli mikrobiom, wznowiono prace nad probiotykami. Przedefiniowano też znaczenie tego słowa. Odtąd na miano „probiotyku” miały zasługiwać tylko te mikroby, które dało się hodować poza ustrojem człowieka (najlepiej na skalę przemysłową) i których pożyteczny wpływ na nasze zdrowie potwierdziły kosztowne badania kliniczne. Niektóre szczepy zmodyfikowano i opatentowano, a przynajmniej zastrzeżono ich nazwę, po czym zaczęto dodawać je do żywności lub sprzedawać w kapsułkach. Na fali zainteresowania funkcjonowaniem naszych jelit zaczęto zgarniać krociowe zyski.
Ale czy te hodowane probiotyki naprawdę służą naszemu zdrowiu?