EPIDEMIA ALERGII – ZA DUŻO INFEKCJI, A MOŻE ZA MAŁO?

Dlaczego nasz układ odpornościowy wariuje? Dlaczego nieszkodliwe i niewinne substancje, takie jak: pyłki roślin, kurz, sierść zwierząt, mleko, jajka, orzechy są traktowane niczym zarazki, które należy zaatakować i usunąć? Innymi słowy – skąd się bierze lawinowy wzrost najrozmaitszych uczuleń, obserwowany od połowy XX wieku?

Jak wyjaśnia w książce Cicha władza mikrobów dr Alanna Collen, „przez większą część ubiegłego stulecia tradycyjna teoria głosiła, że alergie powstają u dzieci cierpiących na infekcje”.(1) Ich układ odpornościowy był tak często angażowany do zwalczania zarazków, że w końcu został przeciążony i zaczął atakować różne nieszkodliwe substancje. A do tego dochodzi zanieczyszczenie środowiska i obciążenie genetyczne… Ciekawe, ale czy prawdziwe?

„W 1989 roku brytyjski lekarz David Strachan podał to w wątpliwość” – pisze dalej dr Collen. Zasugerował coś odwrotnego, mianowicie że „alergie są skutkiem zbyt nielicznych infekcji”. Do takiego wniosku skłoniła go analiza danych dotyczących grupy ponad 17 000 brytyjskich dzieci urodzonych w ciągu jednego tygodnia, w marcu 1958 roku, i obserwowanych do ukończenia dwudziestego trzeciego roku życia. Okazało się, że „jedynacy byli znacznie bardziej podatni na katar sienny niż dzieci mające trójkę lub czwórkę rodzeństwa” i że „dzieci ze starszym rodzeństwem były mniej narażone na alergie niż dzieci najstarsze”.(1)

Wyglądało na to, że dzieci w większych rodzinach korzystają na dodatkowych infekcjach, które ich rodzeństwo – zwłaszcza starsze – przynosi do domu. Strachan wysunął tezę, iż owe zakażenia we wczesnych latach życia w jakiś sposób zapewniały im ochronę przed katarem siennym i innymi alergiami. Potem „ideę tę rozszerzono, obejmując nią nie tylko infekcje bakteryjne i wirusowe, ale także pasożyty, zwłaszcza robaki – płazińce i nicienie”. Ponieważ ludzie noszą w sobie znacznie mniej pasożytów niż dawniej, wzbudziło to podejrzenia, że dawały one „zajęcie układowi odpornościowemu, który obecnie, wobec ich braku, ma za dużo środków i za mało celów” – odnotowuje dr Collen.(2)

Pogląd doktora Strachana szybko zyskał uznanie wśród immunologów jako „hipoteza higieny” lub „hipoteza higieniczna”, choć bardziej poprawne jest moim zdaniem określenie „hipoteza nadmiernej czystości”. Użyto go w książce prof. Martina Blasera, który tak ją definiuje: „Polega ona na tym, że współczesne plagi występują, bo za bardzo wyczyściliśmy nasz świat. Rezultatem jest zbyt małe angażowanie układu odpornościowego dzieci, dlatego niewłaściwie i zbyt agresywnie reaguje on na fałszywe alarmy i niegroźne zaczepki”.(3)

Jak zauważa dr Collen, „hipoteza higieny po prostu miała sens, zwłaszcza że w krajach rozwijających się, gdzie choroby zakaźne wciąż stanowiły problem, alergie nadal były rzadkie. Wyglądało na to, że w Europie i Ameryce Północnej ludzie są zwyczajnie zbyt czyści, żeby to było dla nich dobre, więc ich układy odpornościowe, rwąc się do działania, rozpaczliwie atakują nawet nieszkodliwe drobiny, takie jak pyłek”.(4)

Niemniej w dalszej części książki Cicha władza mikrobów czytamy: „David Strachan sugeruje, że więcej infekcji w dzieciństwie oznacza mniejsze prawdopodobieństwo alergii. Problem w tym, że dowody tego nie potwierdzają i ten mechanizm nie do końca tak działa”.(5) W innym miejscu autorka zaznacza, iż alergie i inne choroby XXI wieku, na które cierpimy, nie są konieczną alternatywą chorób zakaźnych. Innymi słowy, epidemia alergii nie jest następstwem tego, że mieszkańcy krajów rozwiniętych przestali być dręczeni przez ospę, polio czy odrę. Po czym dobitnie stwierdza: „Dogmat hipotezy higieny, jej główne założenie, że infekcje chronią nas przed alergiami, należy usunąć ze świadomości społeczeństwa i medycznego establishmentu”.(6)

Podobnie sądzi profesor David Blaser, który napisał: „Hipoteza nadmiernej czystości (…) została źle zrozumiana. Powinniśmy raczej bliżej przyjrzeć się mikroorganizmom, które żyją wewnątrz i na powierzchni naszego ciała, ogromnym zbiorowiskom konkurujących lub współpracujących ze sobą mikrobów, które ogólnie nazywamy mikrobiomem człowieka”.(3)

W podobnym duchu wypowiada się dr Alanna Collen: „Ironia sytuacji w XXI wieku, kiedy wyzwoliliśmy się spod panowania chorób zakaźnych, polega na tym, że zdrowie może być dziś zależne od posiadania większej, a nie mniejszej liczby mikrobów. Pora przejść od hipotezy higieny do hipotezy ,starych przyjaciół’ – nie brakuje nam infekcji, tylko dobroczynnych drobnoustrojów, które szkolą i uspokajają nasze rozwijające się układy odpornościowe”.(7)

Czytelnicy mojego bloga znają tę tezę, którą w innym kontekście postawiła dr Robynne Chutkan: ‘Wszystko w naszym życiu zależy od mikrobiomu’.(8) Ale czy to naprawdę możliwe, by za epidemię alergii odpowiedzialne były mikroorganizmy zamieszkujące nasze ciało, których nawet nie potrafimy dostrzec gołym okiem?

  1. Alanna Collen, Cicha władza mikrobów, przełożył Roman Palewicz, wyd. Bukowy Las 2017, s. 140.
  2. Cicha władza mikrobów, s. 142.
  3. Martin Blaser, Utracone mikroby, przekład Magdalena Gołachowska, wyd. Galaktyka 2016, s. 6.
  4. Cicha władza mikrobów, s. 141.
  5. Cicha władza mikrobów, s. 145.
  6. Cicha władza mikrobów, s. 314.
  7. Cicha władza mikrobów, s. 174.
  8. „Dlaczego mikrobiom to przyszłość medycyny?”
  9. Obrazek wyróżniający: https://pixabay.com/pl/

 

Podziel się